Czas na drugą część relacji, a dotyczyć ona będzie Curacao. Przenieśliśmy się tam w niedzielę, na kilka dni. Curacao leży w odległości ok. 110 km od Aruby, ale niestety jedyną formą transportu między wyspami są loty. W niedzielę udaliśmy się na lotnisko, straciliśmy parę godzin, by po 30-minutowym rejsie znaleźć się na Curacao. W moim odczuciu nie widać jakiś większych różnic między dwoma wyspami. Zmieniła się waluta, ale język i ludzie pozostali tacy sami.
Wieczorem wybraliśmy się do klubu Hemingway, który znajdował się na plaży. W gazetce z lotniska wyczytaliśmy, że co niedzielę odbywają się tam kubańskie wieczory z muzyką na żywo. Na scenie pojawiło się dziewięciu muzyków, czyli zespół Los Compadres. Był to najlepszy wieczór salsowy w moim życiu. Mnóstwo ludzi, zabawy i uśmiechu. Tańczyliśmy salsę, merengue i dzięki temu poznaliśmy też lidera zespołu - Julio. W przerwach przychodził do nas i chętnie z nami rozmawiał, bardzo się polubiliśmy, na tyle że dedykował nam prawie wszystkie piosenki, a każdą kolejną śpiewał dokładając słowa
Polonia, Polonia. Na koniec zaproponował, że nas odwiezie do hotelu, a rozmów w aucie nie było końca.
We wtorek wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy. Willemstad, zwane też małym Amsterdamem, dzieli się na dwie części, wschodnią - Punda, zachodnią - Otrobanda. Są one połączone długim mostem pontonowym. Otrobanda jest nowszą częścią miasta i uważana jest za jego kulturalne centrum.
Zwiedzanie stolicy to głównie podziwianie XVII i XVIII-wiecznych holenderskich budynków kolonialnych. Ten tradycyjny styl w pewnym czasie został zmodyfikowany i przystosowany do klimatu Karaibów - białe budynki przemalowano na piękne żywe kolory, wstawiono okiennice, dodano werandy i ganki. Całość prezentuje się wspaniale, więc pewnie dlatego stare miasto i port zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Jedna z większych atrakcji Pundy czyli Mercado Flotante - pływający targ, gdzie towar jest wysypywany bezpośrednio ze statków na kolorowe stragany.
Kolejnego dnia wstałam o 6 rano, w planie miałam pływanie z delfinami w oceanarium o 8 rano. Była to dla mnie nowość, więc po wstępnych ustaleniach i obejrzeniu krótkiego filmu, podzielili nas na pięcioosobowe grupy i z płetwami ruszyliśmy do wody. Pływałam z delfinami w specjalnie utworzonej lagunie i było to niesamowite doświadczenie. Delfiny były bardzo przyjazne, w dotyku delikatne i aksamitne, kładłam rękę z boku ich ciała i pływałam w wyznaczonym przez nich kierunku.
Ostatnie dni to relaks na plaży.
To ostatnia część relacji z podróży, następny wpis (zestaw) pojawi się jeszcze w tym tygodniu.
Pozdrawiam Was ciepło,
Aneta